Pomysłów na długi weekend majowy można mieć bezliku. My
wybraliśmy się do Słowacji wędrować po mało uczęszczanych w tym czasie górach
Wielka Fatra, których nazwa pochodzi od rozległych hal pasterskich
pokrywających niezbyt ostre górskie grzbiety i przypominających bieszczadzkie
połoniny. Trzeba przyznać, że nie będąc znawcą fauny i geologii można te dwa
Karpackie pasma górskie z powodzeniem pomylić jednak ci, którzy z sentymentem wspominają klimat jesiennej buczyny w Bieszczadach nie dadzą się oszukać. Samochód zostawiamy na
bezpłatnym parkingu w miejscowości Lubochna skąd kierując się niebieskim
szlakiem po dwóch godzinach docieramy do głównego szlaku Vielkiej Fatry
zorientowanego zadziwiająco dokładnie wzdłuż południków czyli wskazując
kierunki północ - południe. Po kilku godzinach docieramy do pierwszej chatki na
naszej drodze. Wygląda jak nówka, jest czysta i dobrze zorganizowana ale
brakuję jej jeszcze klimatu i co najważniejsze piecyka.. Noc na poddaszu bez
ciepłego śpiwora może być ryzykowna. Cały wieczór spędzamy na zewnątrz przy
ognisku w towarzystwie słowackich turystów, którzy są tu gospodarzami (szybciej
dotarli do chatki).
 |
Koliba Prislop - pierwszy dach nad głową od Lubochny |
Następny dzień to żmudna wędrówka czerwonym szlakiem wprost
na południe. Po drodze mijamy kilka ciekawych formacji skalnych, szlak trzyma
się wiernie granią dlatego jest wiele miejsc, gdzie wśród rzadszych drzew
wyłaniają się panoramy największych pasm górskich Słowacji (Niżnie Tatry, Mała
Fatra), w oddali przy dobrej pogodzie można bez problemu dostrzec tatrzańskie
szczyty. Tego dnia najlepszym punktem widokowym jest Klak (1394 m n.p.m.),
który przywołuje wspomnienie Małej Fatry.
 |
Na szczycie Klaka |
 |
Typowy dla tych gór krajobraz |

Kiedy zdobywamy Jarabine (1314 m n.p.m.) wiem, że jesteśmy
już naprawdę blisko kolejnej chatki, tym razem to Szałas po Łysecem. Obiecujemy
sobie, że urządzimy tam prawdziwą saunę po tym jak zmarzliśmy poprzedniej nocy.
Współrzędne chatki mam od dawna zapisane w zegarku i co jakiś czas podglądam
pozostały do przejścia dystans. To uczucie kiedy w linii prostej odległość zmniejsza się do niemal kilometra a szlakiem jest przynajmniej trzy razy tyle..
Zaczynam kiełkować nowym genialnym pomysłem. A może by tak skrócić drogę? Plan
wydawał się prosty: utrzymujemy się na stałej wysokości kierując wprost do
chatki, przeprawiamy się na drugi brzeg potoku i cieszymy zaoszczędzonym czasem
w cieple rozgrzanego do czerwoności piecyka w środku urokliwego schronienia. W
rzeczywistości wpakowaliśmy się w trudny, grząski teren z gęstymi krzakami, straciliśmy
sporo wysokości i ogólnie odległość na zegarku nie malała ze względu na
konieczność obejścia stromego wierzchołka, który kończył niespodziewanie trudne
do przejścia ramie odchodzące od głównej grani. Przeszkody piętrzyły się na
drodze naszego skrótu jednak to nie powód do paniki. W pewnym momencie odczucia
wędrowców z lekkiego zażenowania i znudzenia zmieniły się gwałtownie z
pobudzającym impulsem nerwowym. Bartek odwrócił się na chwilę i na zboczu,
gdzie dosłownie przed chwilą przechodziliśmy, zobaczył dwa ciemnobrązowe
pluszaki. Niedźwiedzie. W jednym momencie wszyscy zaczęliśmy wypatrywać te
niecodziennie spotykane zwierzęta jednak myśl o opiekuńczej matce, pani
niedźwiedziowej, skierowała nas jeszcze szybciej w przeciwnym do niedźwiadków
kierunku. Okazało się, że nieświadomie
skierowałem całą grupę w miejsce bytowania niedźwiedzi, całkiem poważnie, po
drodze napotykaliśmy na tropy tego największego europejskiego drapieżnika,
wokół czuć było dziwny zapach, idealne warunki dla pobudzonej wyobraźni. Na szczęście
nasza głośna grupa skutecznie pozwalała zwierzętom unikać kolejnych spotkań aż
do momentu, kiedy zamiast klimatycznego domku z kominkiem znaleźliśmy tylko
ruiny i ogromny kawał blachy, którego przeznaczenia trudno odgadnąć. A więc musimy
rozstawić namioty. Ciepło ognisko, zapach jedzenia, co na to te wszystkie
niedźwiedzie? Plecaki w środku czy na zewnątrz, z którego kierunku wieje wiatr,
te wszystkie szczegóły można świadomie poskładać w antyniedzwiedziowe vademecum
ale po co się tym przejmować kiedy można po prostu miło spędzić czas przy
ognisku, racząc się gorącą kiełbaską i pigwówką. W końcu dała się o tym
przekonać nawet Basia.
 |
To co zostało z chatki pod Łysecem |
 |
Zamiast piecyka |
 |
Znalazły się nawet krokusy |
Ranek przywitał nas słoneczną pogodą i w dobrych nastrojach
ruszyliśmy w dalszą drogę do Schroniska pod Borisovom i dalej w poszukiwaniu
Szałasu pod Suchym Vierchem. Cała trasa jest dość urozmaicona, niezliczona
liczba podejść i zejść, kilka dobrych miejsc widokowych. Ciekawostką jest fakt,
że do schroniska nie dojeżdża zaopatrzenie, rolę pojazdów pełnią tragarze a
raczej nosicze (dotychczas myślałem, że cechuje to jedynie najwyżej położone
schroniska w słowackich Tatrach i Niżnich Tatrach). W tych specjalnie
skonstruowanych nosidełkach, potrafią na plecach wnieść wszystko co potrzebne
dla funkcjonowania schroniska a w drugą stronę pozbyć się śmieci i pustych beczek
po piwie.
 |
Nosicz |
 |
Widok na Niżnie Tatry |
 |
Przebieg czerwonego szlaku |
W samym schronisku nie należy szukać bardzo dobrych
warunków, jednak umiejscowienie z dala od cywilizacji oraz ładny widok, jaki
się stąd rozpościera na całą okolicę sprawia, że panuje tutaj prawdziwa górska
atmosfera i z czystym sumieniem jest to miejsce godne polecenia.
My po krótkim odpoczynku oraz uzupełnieniu elektrolitów
wyruszamy w kierunku najlepszego punktu widokowego podczas całej wędrówki.
Szczyt Ploska ma 1532 m n.p.m. wysokości i wyrósł niemal w środku masywu
Wielkiej Fatry. Widok stąd jest bardzo rozległy szczególnie w kierunku
północnym i wschodnim. Na samym szczycie swoje miejsce wiecznego spoczynku
znalazł powstaniec słowacki z czasów II WŚ Stąd jeszcze kilkadziesiąt minut do
ostatniej chatki na naszej drodze.
 |
Uzupełniamy elektrolity |
 |
Nagrobek słowackiego żołnierza |
 |
Odpoczynek na szczycie Ploskiej |
 |
Cała ferajna na Ploskiej |
Szałas pod Suchym Vierchem (N 48°54,93' E 19°5,232')
jest zaznaczony na większości map. Został zbudowany na krawędzi kociołka dość
bystrego potoku, z którego należy zaopatrywać się w wodę. Sam Szałas standardem
dorównuje domom mieszkalnym z głębokiej podlaskiej wsi, jakie mam okazję
oglądać odwiedzając rodzinne strony mojej mamy. Osadzony na solidnej
podmurówce, w środku są wygodne prycze, pełnowartościowa kuchnia ceglana, duży
stół razem z ławami. Na strychu została zorganizowana przytulna sypialnia. Nie
brakuje żadnego wyposażenia: piły, siekiery, garnki, talerze, sztućce, dziesiątki
świeczek, itd... Można tu mieszkać nawet zimą i cieszyć się niezakłóconym
obcowaniem z dziką przyrodą (czytałem relację, że pukają tu nawet
niedźwiedzie). Gdyby to miejsce było już zajęte w promieniu 300 m, w kierunku
północno zachodnim jest jeszcze do wyboru odremontowana stara bacówka, tzw.
Mandolina.
 |
Ciepło szałasu pod Suchym |
Jednym słowem wspaniałe miejsce. Zabraliśmy się ostro do
pracy i po jakimś czasie mieliśmy już narąbane drewno, wody pod dostatkiem a
temperatura w środku stale rosła od rozgrzewającej się kuchni. Tylko alkoholu
mogłoby nam zostać więcej, gitara tej nocy grała jakoś na smutno...
Poranek przywitał nas deszczem i gęstą mgłą, W takich
warunkach wędrowanie w nieznane mogłoby przysparzać problemy jednak nas czeka
proste zejście do najbliższej wioski (Liptovske
Revuce) i dojazd komunikacją publiczną z powrotem do Lubochny. Po trzech
godzinach docieramy zmoknięci jak kury w doliny do autobusowego przystanku z rozkładem do codziennej rzeczywistości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz