Wycieczka na
Małą Fatrę była dla mnie wycieczką w nieznane z dwóch powodów. Po pierwsze do
opisywanego majowego weekendu Słowację znałem jedynie z granicznych szczytów
Tatr, był jeszcze Janosik ale serial o nim i tak powstał w Polsce, więc nie
miałem nadziei na poznanie czegoś znajomego. Okazało się, że jednak z tym
Janosikiem było coś na rzeczy ale o tym później. Drugim powodem był fakt
niedostatecznie odrobionej pracy domowej z topografii i tak naprawdę nie
wiedziałem czego mam się tam spodziewać. Dlatego też, Mała Fatra zaczęła się
dla mnie już w Zwardoniu, dokąd można dojechać pociągiem z Katowic. Tam
wygodnie jest przesiąść się (przejść na drugi tor) do wagonu z napisem Železnice Slovenskej Republiky (ŽSR),
którym dojeżdża się do miasta Zilina. Tu
otwierają się przed turystami większe możliwości. Ponieważ my zaplanowaliśmy
przejście zarówno Luczańską, jak i Krywańską część Małej Fatry, wyjechaliśmy z
Ziliny autobusem – następny przystanek Fackovske sedlo (droga nr 64).
Na tej
przełęczy Mała Fatra rozpoczęła się na pewno dla Basi, która była pomysłodawcą
i niezawodnym organizatorem tej wyprawy (gdzie zaczęła się dla reszty, trudno
powiedzieć). Stopy prowadzą nas na pomarańczowy szlak prowadzący na
majestatyczny Kl’ak (1352 m). Trzeba przyznać, że z tej perspektywy góra
prezentuje się naprawdę wybitnie, jej wierzchołek urywa się w kierunku
południowym i zachodnim kilkudziesięciometrowymi pionowymi ścianami, solidny
wapień. Na samym początku mijamy schodzącego turystę, zabawne ‘ahoj’, nie
spodziewałem się, że przyjdzie mi czekać tak długo aby usłyszeć je ponownie. Szlak
początkowo prowadzi dosyć łagodnie przez las aby po pewnym czasie postawić się
stromo aż do Ravenskiego sedla (1205 m), gdzie wychodzimy na pierwszą małą
fatrę, co oznacza dosłownie małą łąkę. Jest to dobry odcinek na wytrzeźwienie
po przyśpieszonej alkoholem podróży.
Słońce ma się już ku
zachodowi a my dalej tym samym kolorem w stronę naszego pierwszego noclegu u
stóp Kl’aka. Należy docenić Słowaków, za to że budują i utrzymują w wielu
ciekawych regionach małe chatki, przeznaczone dla turystów, myśliwych, dla
każdego, kto z jakiegoś powodu znajdzie się w tym miejscu. W pierwszym szeregu
takich miejsc stoi utulna chatka Javorinka pod Kl’akiem. Odnalezienie jej po
zmroku nie jest najprostsze dlatego zamieszczam praktyczną wskazówkę. Po
wejściu na zielony szlak idziemy nim śmiało natrafiając na niewielką polankę po
prawej stronie, chciałoby się powiedzieć – to musi być tu, jednak cierpliwości.
Mijamy pierwszą polankę, szlak zmienia kierunek ku północy, obniża się
znaczniej, aż dochodzimy do kolejnej polanki skąd w prawo odbija ‘delikatna’
ścieżka. Nią kierujemy się w głąb polany, kilkaset metrów dalej zarośnięta
polana otwiera się dużo wyraźniej, to już tutaj, nieco wyżej na skraju lasu
stoi niepozorna chatka, która w środku skrywa niesamowity klimat. Znajdujemy
tam piecyk, dziesiątki świeczek, stolik, prycze, oraz dużo różnych innych
ciekawych przedmiotów. Myślę, że dla dwojga byłaby to niezapomniana noc, my zawitaliśmy
tam w piątkę i również było wesoło.
Ranek przywitał nas wietrzną
pogodą, kierujemy się z powrotem do szlaku na Kl’aka. Uwaga na żmije!
Ze szczytu roztacza się rozległa panorama jednak mała przejrzystość
powietrza nie zaprasza nas na dłuższy postój. Dalej czerwonym szlakiem, Horna
Luka – 8 h. Luczanka część Małej Fatry, czyli ta, w której właśnie się
znajdujemy przypomina Bieszczady. Szlak prowadzi od szczytu do szczytu bukowym
lasem, czasem, bliżej wierzchołka, wychodząc na małą łąkę (patrz połonina),
skąd otwiera się rozległy widok. Jest tu jednak coś, czego Bieszczadom zaczyna
brakować. To spokój. Cały dzień nie spotykaliśmy nikogo, żadnej infrastruktury
oprócz szlakowskazów i krzyżów na niektórych szczytach. Zanim ktoś zaprotestuje
zaznaczę, że to główna grań. Przyroda ma się świetnie muśnięta jedynie smukłym,
często niewyraźnym szlakiem z wyblakłą, czerwoną farbą. Wśród kilku szczytów w
paśmie od Kl’aka do Hornej Luki, gdzie planowaliśmy spędzić noc, jeden
szczególnie zapadł nam w pamięci. Nazywa się Hnilicka Kycera (1218 m) i już na
mapie wydaje się stromy. W połączeniu z dość niestabilnym, wiosennym podłożem
na trasie szlaku stał się dla nas najstromszym wspomnieniem z całego pobytu w
tej części Karpat o wdzięcznym przydomku „Stromy Skurwiel”. Warto wpisać do
książki na szczycie swój czas mierzony od ołtarza na przełęczy, ja przeszedłem
ten fragment szlaku w 18 minut i uważam, że jest to nieoficjalny rekord Polski J Na południowo – wschodnim zboczu
Hornej Luki (1299 m) znajduje się kolejna fantastyczna chatka dostępna dla
turystów.
Wydaje się starsza od Javorinki, nazwa Grand Hotel
Partizan pobudza wyobraźnie ale nie doszukałem się ciekawostek o historii tego
miejsca. Faktem jest, że można do niej w prosty sposób dotrzeć wybierając
wschodni wariant zielonego szlaku na szczycie Hornej a następnie odbijając w
lewo przed granicą lasu w dobrze widoczną perć. Latem jest tam nieoceniona
możliwość kąpieli w pomysłowo zagospodarowanym źródle tuż przy chatce. Ze
środka Grand Hotelu bije niepowtarzalny klimat i zapach starej pościeli, którą
od razu radzę wynieść na zewnątrz. Łóżko sprytnie się rozkłada a po rozpaleniu
piecyka i zapaleniu świec liczba gwiazdek standardu hotelowego lawinowo rośnie
i jest naprawdę przyjemnie. Szczęśliwy traf chciał, że mogliśmy zostawić tam znalezione na szlaku poroże (prawdopodobnie
należące wcześniej do kozła), które idealnie sprawdzało się do ryglowania drzwi
od zewnątrz. Ciekawe czy to znalezisko, które tak intrygowało Basię jeszcze tam
jest. Następny poranek przywitał nas świetną, słoneczną pogodą a cały, nie aż
tak długi z założenia marsz umilała perspektywa spożycia zimnego słowackiego
piwa w Strecnie. Strecno jest to niewielka miejscowość położona nad rzeką Vah,
przez którą przewieszono skromny metalowy most niczym kładkę maźniętą czerwoną
farbą umożliwiając turystom dalszą drogę szlakiem. Uroku temu miejscu dodają
ruiny dwóch zamków położonych na przeciwległych brzegach rzeki. Można tam
zrobić zakupy i zażyć cywilizacji przed drugą częścią Małej Fatry, za noc w
przyzwoitym pokoju płaciliśmy 7 albo 8 euro.
Następnego
dnia, kiedy znaleźliśmy się na drugim brzegu rzeki byliśmy już w innym rejonie
geograficznym, Krywańska Fatra jest znacznie wyraźniej zarysowana w
krajobrazie, wyższe szczyty, skały i fantastyczne diery zapraszają. Na razie
trzeba jednak nadrobić straconą wysokość, Strecno znajduję się na wysokości
około 360 m n.p.m. wejść stąd na Wielki Krywań (1708 m) to wyżej niż z
Morskiego Oka na Rysy. Pierwszy dłuższy przystanek zrobiliśmy w schronisku pod
Suchym. Zaopatrzeni w wyborną czekoladę studencką czuliśmy się naprawdę
świetnie, a sterczący wierzchołek Suchego, który wydawał się naprawdę honorną
górą nie robił aż takiego wrażenia w porównaniu z zimnym smakiem Pilsnera (2
euro). Suchy (1468 m) rzeczywiście jest stromy jednak szlak, który prowadzi na
szczyt jest dużo wygodniejszy niż w przypadku Stromego Skurwiela. Dla mięczaków
jest nawet dostępny trawers samego wierzchołka. Idąc dalej w kierunku Małego
Krywania (1671 m) przechodzimy przez coś wyjątkowego, Białe skały są naprawdę
interesujące, nagle spod nóg wyrasta wapień i można wspinać się prawie jak w
Jurze Krakowsko – Częstochowskiej. Schodząc z Małego Krywania w kierunku
większego imiennika dostrzegamy po lewej stronie górę intrygującą, inną niż
wszystkie widziane dotychczas. To Wielki Rozsutec (1610 m), perła w grani
małofatrzańskiej.
Na sam wierzchołek Wielkiego
Krywania nie prowadzi znakowany szlak turystyczny ale omija szczyt po północnej
stronie jednak decyzja o odpuszczeniu najwyższego miejsca w całym paśmie
górskim jest bardzo trudna i w naszym wypadku przerosła wszystkich. Warto.
Snilovskie
sedno, przełęcz między Wielkim Krywaniem a Chlebem to wielkie, jak na tamtejsze
realia, skrzyżowanie szlaków. W promieniu godziny znajdują się stąd dwa
schroniska: pod Chlebem oraz chata Vratna, jeśli ktoś dojdzie tu ze Strecna tak
jak my zrozumie, że to najwyższy czas na odpoczynek. My jednak nie wybieramy
wygodnych schronisk ale małą chatkę, najmniejszą z dotychczas odwiedzanych. Owa
chatka znajduje się na lewym brzegu potoku spadającego niemal z samego Sedla za
Hromnym na północnych stokach góry Chleb (nasz sposób na odnalezienie to
dojście do dolnej stacji mniejszej kolejki i marsz na azymut około 60°). W
chatce są trzy łóżka i..tyle. Na zewnątrz wykombinowaliśmy dosyć solidny piecyk
z kamieni, w połączeniu z będącym na wyposażeniu chatki garnkiem i pobliskim
potokiem można uzyskać ciepłą wodę do kąpieli.
Tym razem noc nie
była dla mnie zbyt ukojna, wejście o piątej rano na piętrową pryczę wydawało
się trudniejsze niż przewieszka przed wierzchołkiem Mnicha. Świat jeszcze
wirował. Trzeba zaznaczyć, że zejście do tej chatki z grani jest bardzo strome
i niewygodne, być może to zadecydowało, że następnego dnia nie wracaliśmy się
już do góry ale schodziliśmy do schroniska Vratna trzymając się lewego brzegu
potoku. I tutaj uwaga, była to dla nas najbardziej ekstremalna część całej
wycieczki, nawet późniejsze śliskie drabinki nad wodospadami w dierach nie mogły
się z tym równać. Jest tam bardzo stromo, podłoże jeździ, trzeba zmieniać brzeg
potoku aby przejście w ogóle było możliwe. Od dołu z ciężkim plecakiem
niepozorny kawałek może pochłonąć wiele godzin przed ostateczną decyzją o
odwrocie, być może większe szanse są drugim brzegiem potoku ale nic na to nie
wskazywało. Prawie nad samym potokiem przed Vratną jest symboliczny cmentarz
ludzi, którzy swoje życie poświęcili w górach. To nie tylko metalowe tablice
ale również zwykłe z kilku kamieni ustawione anonimowe, milczące pomniki, miejsce godne nawiedzenia.
Z dalszej drogi do miejscowości Stefanowa na uwagę zasługują jedynie wygodne leżaki przy schronisku Chata na Gruni. Będąc w Stefanowej nie można już ominąć słynnych Dierów, czyli zespołu głębokich wąwozów wyrzeźbionych przez potok, który spada systemem wodospadów tworząc wyraźne kotły i polerując wapienne skały. Dla turystów udostępniono labirynt złożony z trzech części, Dolne Diery, Górne Diery oraz Nowe (później udostępnione) Diery. Jest to niewątpliwie jedna z największych atrakcji Małej Fatry a odkrywając je trzeba zdać sobie sprawy z faktu, że dużo zależy od poziomu wód w potokach i można się nieźle zamoczyć. Nie mniej jednak infrastruktura szlakowa, czyli system metalowych drabinek i kładek, jest w niezłym stanie. Dolne Diery właściwie kończą przed drogą nr 583, w okolicy turystycznej miejscowości Terchova.
Z dalszej drogi do miejscowości Stefanowa na uwagę zasługują jedynie wygodne leżaki przy schronisku Chata na Gruni. Będąc w Stefanowej nie można już ominąć słynnych Dierów, czyli zespołu głębokich wąwozów wyrzeźbionych przez potok, który spada systemem wodospadów tworząc wyraźne kotły i polerując wapienne skały. Dla turystów udostępniono labirynt złożony z trzech części, Dolne Diery, Górne Diery oraz Nowe (później udostępnione) Diery. Jest to niewątpliwie jedna z największych atrakcji Małej Fatry a odkrywając je trzeba zdać sobie sprawy z faktu, że dużo zależy od poziomu wód w potokach i można się nieźle zamoczyć. Nie mniej jednak infrastruktura szlakowa, czyli system metalowych drabinek i kładek, jest w niezłym stanie. Dolne Diery właściwie kończą przed drogą nr 583, w okolicy turystycznej miejscowości Terchova.
Tutaj kończy
się nasza przygoda z Mała Fatrą a widok pomnika Janosika górującego nad
miejscowością uświadomił mi, że właśnie wyjeżdżam z miejsca z którym wcześniej
nieświadomie a teraz już zupełnie odpowiedzialnie będzie mi się kojarzyć
Słowacja. Naprawdę warto tam być i poznawać to miejsce, które ma coś do
zaoferowania o każdej porze roku. Szczególnie jeśli ma się takich kompanów jak
Basia, Ola, Bartek i Filip.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz