Równina nad Przełęczą Krzyżne i Wielbłąd na pierwszym planie |
To czy
zaciekawiła cię przerywana linia poprowadzona Wołoszyńskim Grzbietem na mapie,
czy dowiedziałeś się o zamkniętej części Orlej Perci skrzętnie przygotowując
się do przejścia jej dzisiejszego wariantu albo stojąc na Przełęczy Krzyżne
zaintrygowała cię wydeptana perć biegnąca dalej na wschód nie ma żadnego
znaczenia. Niewątpliwie znaczenia nabiera fakt, że jest to szlak zamknięty,
nieoznakowany a obszar którym prowadzi od lat pełni rolę ścisłego rezerwatu
przyrody. Wejście tam może być niebezpieczne, może również skończyć się sporym
mandatem. Z pewnością jesteś zainteresowany ale pokornie schodzisz z przełęczy
na lewą bądź prawą stronę zostawiając tą jedną z ostatnich ostoi zwierząt w
polskich Tatrach w spokoju.
Jeśli jednak
chcesz wiedzieć jak tam jest być może lektura tego wspomnienia pomoże ci
wyobrazić sobie to miejsce dla własnych potrzeb. Nie złamiesz prawa.
Widok w kierunku Koziego Wierchu z równinki nad przełęczą |
Jest drugi
dzień sierpnia 2013 roku. Późnym popołudniem dwójka młodych mężczyzn prosi
napotkanych na przełęczy Krzyżne turystów o wodę, proponują pieniądze. Ludzie
chętnie ofiarują resztki, wszak został im tylko powrót do dolin, gdzie wody nie
brakuje jednak sami nie mają jej zbyt wiele, ostanie krople. Dzień był upalny,
a na szlaku od Koziej Przełęczy po Krzyżne nie było nawet najmniejszego źródła.
W tym samym czasie pozostała dwójka na równince powyżej gotuje wodę na herbatę
dla pobudzenia odwodnionego ciała. Zostało nam 0,7 l wody i 0,5 l wódki a
następnego dnia zamierzamy dokończyć perć tak jak ją wytyczył proboszcz Gadowski.
Na zejście w poszukiwaniu źródła na razie nikt nie ma ochoty. Po podziale wody
zebranej na przełęczy wyszło 0,7 l na głowę. Żadna arytmetyka nie potrafi
porównać tego do zalecanych przynajmniej 2 l napoju jednak nikt nie powiedział,
że dalej nie znajdziemy źródła a poza tym droga nie wydaje się zbyt długa.
Zachód słońca z Krzyżne, na pierwszym planie Żółta Turnia. |
Noc pod
gołym niebem w ruinach dawnego schronu i nikt nie narzeka, że akurat nie ma
dachu nad głową. Niebo jest znacznie bliżej, gwiazdy lśnią tak mocno jakby
każda z nich chciała zwrócić na siebie jedną uwagę. Szczególnie te, których nie
można dostrzec z dolin jarzą się teraz z wzmożonym wysiłkiem czując swoją
szansę. Miliony gwiazd, trudno oderwać wzroku nawet jeśli nie jest się
studentem astronomii ale zgorzkniałym podchorążym. Miliony gwiazd, ten widok
naprawdę robi wrażenie. Na niewygodnych kamieniach trudno wytrzymać do świtu a
już na pewno nie da się zaspać na wschód słońca. Pierwsze oznaki świtania
stawiają nas na nogi. Wychodzimy na równinę, zajmujemy najlepsze miejsca w tym
słynnym amfiteatrze tatrzańskim i czekamy na spektakl światła. Kiedy pierwsze
promienie słońca rozświetlają okryte mgiełką doliny z trudem powstrzymuję
się od owacji na stojąco.
Wchód słońca, na pierwszym planie Wołoszyński Grzbiet |
W końcu czas
się spakować, dobrze rozłożony ciężar w plecaku ułatwia przeskakiwanie wokół
graniowych turni. Poranny chłód pozwala
z większym spokojem myśleć o skromnym zapasie wody, wódka wyparowała gdzieś przy
wczorajszym zachodzie słońca. Mariusz
Zaruski odnalazł w kształcie Wołoszyna podobieństwo do sylwetki wielbłąda i
taka jest etymologia dawnych nazw kolejnych szczytów i przełęczy grani.
Podziwiając ogrom masywu z Doliny Roztoki lub Świstówki trudno zgodzić się z
założycielem TOPRu, dopiero widok jaki prezentuje równinka nad Przełęczą
Krzyżne każe oddać honor panu generałowi. Wydrukowany opis szlaku z przewodnika
Chmielowskiego wydaje się prosty i zrozumiały aż do samej Polany pod Wołoszynem,
nie zapowiada również większych trudności. Czas sprawdzić to w praktyce.
Szczerba między Małym a Wielkim Wołoszynem brana od północy jest dobrą okazją
do rozciągnięcia się po niewygodnej nocy. Z Wielkiego Wołoszyna należy schodzić
ku północy, nieco dalej na zboczach rysuje się niewyraźna perć. Właściwie
większość drogi można przejść bezpiecznie po północnej stronie grani lub samą
granią niezależnie od tego czy odnalazło się ślady perci czy nie. Nie można
jednak pozwolić sobie na ominięcie poszczególnych szczytów, szczególnie
Skrajnego Garbu skąd otwiera się niepowtarzalny widok w głąb dolin Roztoki i
Rybiego Potoku.
Widok z Pośredniego Wołoszyna w głąb dolin. |
Przez całą wędrówkę towarzyszą nam liczne kozice, które z
pewnością mają tutaj swój obszar lęgowy. Mimo, że nie zawsze trzymamy się perci
droga idzie nam dosyć sprawnie i po dwóch godzinach jesteśmy już u podnóża
Wierchu nad Zagonnym Żlebem. Stąd do potoku na dnie doliny Roztoki niemal
tysiąc metrów w pionie, ach gdyby tak mieć skrzydła i poszybować z szaleńczą
prędkością nad stromym, zielonym zboczem – to było by coś. Każda mapa
podpowiada aby z tego miejsca obejść szczyt po czym opuścić północną stronę grani i po zejściu
kilkudziesięciu metrów w dół na południe trawersować dalsze zbocze nad wylotami
potężnych żlebów przez kosodrzewinę aż do granicy lasu i tak dalej do polany. My idziemy jednak dalej przez Wierch do kolejnej przełęczy pod Turnią nad Dziadem - tzw. Przełęcz Karbik. Każda mapa odradza zejścia z tego miejsca wprost na północ znakiem
wysokich urwisk nad dnem (równicą) doliny Waksmundzkiej. Przypomina to trochę żleb
Drege’a, początkowo łatwe trawiaste zejście staje się coraz bardziej strome aż
w końcu obrywa się widowiskowym urwiskiem. Nie jesteśmy samobójcami, w znacznie
bliższej dolinie Waksmundzkiej szumi potok z chłodną, dobrze natlenioną wodą a
my zamierzamy po prostu tam się znaleźć korzystając z możliwie szybkiego i
bezpiecznego zejścia. Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Na początku obniżamy się
trawiastym zboczem, potem sypkim żlebem, a
kiedy ten obrywa się stromym progiem trawersujemy do drugiego, coś na kształt rynny korozyjnej która okazjonalnie na pewno zamienia się w
potok a z czasem pewnie i wodospad. Dzisiaj jednak prowadzi nas dość
wygodnie po wyschniętych skałach w dół aż do urwiska.
Jeszcze kilka zachodów, bywa, że trzeba najpierw zrzucić plecak, gdzieś tam
spadają kamienie jednak w końcu
dochodzimy do dna doliny, która w tym miejscu przypomina najeżoną głazami łąkę.
Potok jest tuż tuż, potok i słodka woda, którą teraz można delektować się nie
znając umiaru. Kiedy byliśmy tam dwieście metrów wyżej w ścianie spędziliśmy
kilkanaście minut na napełnieniu kilku małych buteleczek z kropla po kropli
sączącego się źródła. Teraz pijemy ją
bezwstydnie, a uzupełnianie zapasów nie ma już żadnego sensu. Dolina
Waksmundzka niegdyś była częściej uczęszczana przez turystów, prowadziła nią nawet
dogodna droga na najwyższy wierzchołek Wołoszyna a wisząca dolinka po drugiej
stronie potoku dawała schronienie zbójom i zbiegom. Dzisiaj jest to miejsce
gawrowania niedźwiedzi, które jednakże słysząc nasze niewdzięczne głosy
zwyczajnie nie chcą na nas patrzeć. Nie mamy również żadnego jedzenia a głód w
naszych żołądkach mógłby okazać się groźny dla tych tłustych, wielkich zwierząt.
Trochę szkoda ale nie jesteśmy tu proszonymi gośćmi. Najprościej i najwygodniej
schodzi się samym strumieniem przeskakując z głazu na głaz. Po drodze tylko
jeden imponujący próg na którym zawiesił się kilkunastometrowy wodospad Młyn,
który należy obejść po prawej stronie.
Krok po kroku, głaz po głazie zbliżamy
się do czerwonego szlaku zatrzymując się raz po raz przy stanowiskach borówek,
w ogóle ta dolina to jeden wielki borówkowy raj. Gdzie się nie obejrzysz tam
dorodne borówki, jest pysznie.
Wodospad Młyn w Dolinie Waksmundzkiej |
Dojście do
szlaku kończy naszą wycieczkę śladami kawałka historii, śladami dawnych
turystów i już prawie zapomnianych, zakazanych miejsc na grzbiecie ogromnego Wołoszyńskiego
Wielbłąda. Szkoda, że turystów jest aż tylu w porównaniu do rozmiaru Tatr.
Szkoda, że takie miejsca muszą być zamknięte gdy aż strach pomyśleć jak setki
ludzi dziennie rozdeptuje tą grań i samotną dolinę, gdzie podziałyby się
wówczas zwierzęta? Jak zamienić Tatry z powrotem w miejsce cichych wędrówek i
śmiałych przejść bez przypadkowości, gwaru i spędu. Bez mody na góry lecz z
fascynacji, nie dla samych zdjęć ale dla przeżyć.
Uczestnicy |
Świetnie opisane, świetnie zrobione. Dzięki wielkie za ten opis, wiedziałem, że musi być ktoś kto już to zrobił i o tym napisał w czasach współczesnych. Magiczne wspomnienia!
OdpowiedzUsuńWspaniała wycieczka! Zazdroszczę szczerze...Marzy mi się zarówno wypad na grań Wołoszyna, jak i wejście w otchłań doliny. Nie schodziliście dawnym szlakiem z Krzyżnego do dna dolinki,ale może wiecie jak wygląda ów zapomniany szlak??? Pozdrawiam serdecznie!
OdpowiedzUsuńCześć opisu znajdziesz tutaj ponieważ szlak prowadzi wzdłuż potoku, więcej szczegółów w przewodniku Chmielowskiego z początku XX wieku. Pozdrawiam
UsuńDziękuję za namiary. Przewodnik wnikliwiej przestudiuję. Pozdrawiam!
Usuń