czwartek, 19 września 2013

Stara Orla Perć

Równina nad Przełęczą Krzyżne i Wielbłąd na pierwszym planie

To czy zaciekawiła cię przerywana linia poprowadzona Wołoszyńskim Grzbietem na mapie, czy dowiedziałeś się o zamkniętej części Orlej Perci skrzętnie przygotowując się do przejścia jej dzisiejszego wariantu albo stojąc na Przełęczy Krzyżne zaintrygowała cię wydeptana perć biegnąca dalej na wschód nie ma żadnego znaczenia. Niewątpliwie znaczenia nabiera fakt, że jest to szlak zamknięty, nieoznakowany a obszar którym prowadzi od lat pełni rolę ścisłego rezerwatu przyrody. Wejście tam może być niebezpieczne, może również skończyć się sporym mandatem. Z pewnością jesteś zainteresowany ale pokornie schodzisz z przełęczy na lewą bądź prawą stronę zostawiając tą jedną z ostatnich ostoi zwierząt w polskich Tatrach w spokoju.

Jeśli jednak chcesz wiedzieć jak tam jest być może lektura tego wspomnienia pomoże ci wyobrazić sobie to miejsce dla własnych potrzeb. Nie złamiesz prawa.

Widok w kierunku Koziego Wierchu z równinki nad przełęczą

Jest drugi dzień sierpnia 2013 roku. Późnym popołudniem dwójka młodych mężczyzn prosi napotkanych na przełęczy Krzyżne turystów o wodę, proponują pieniądze. Ludzie chętnie ofiarują resztki, wszak został im tylko powrót do dolin, gdzie wody nie brakuje jednak sami nie mają jej zbyt wiele, ostanie krople. Dzień był upalny, a na szlaku od Koziej Przełęczy po Krzyżne nie było nawet najmniejszego źródła. W tym samym czasie pozostała dwójka na równince powyżej gotuje wodę na herbatę dla pobudzenia odwodnionego ciała. Zostało nam 0,7 l wody i 0,5 l wódki a następnego dnia zamierzamy dokończyć perć tak jak ją wytyczył proboszcz Gadowski. Na zejście w poszukiwaniu źródła na razie nikt nie ma ochoty. Po podziale wody zebranej na przełęczy wyszło 0,7 l na głowę. Żadna arytmetyka nie potrafi porównać tego do zalecanych przynajmniej 2 l napoju jednak nikt nie powiedział, że dalej nie znajdziemy źródła a poza tym droga nie wydaje się zbyt długa.
Zachód słońca z Krzyżne, na pierwszym planie Żółta Turnia.

Noc pod gołym niebem w ruinach dawnego schronu i nikt nie narzeka, że akurat nie ma dachu nad głową. Niebo jest znacznie bliżej, gwiazdy lśnią tak mocno jakby każda z nich chciała zwrócić na siebie jedną uwagę. Szczególnie te, których nie można dostrzec z dolin jarzą się teraz z wzmożonym wysiłkiem czując swoją szansę. Miliony gwiazd, trudno oderwać wzroku nawet jeśli nie jest się studentem astronomii ale zgorzkniałym podchorążym. Miliony gwiazd, ten widok naprawdę robi wrażenie. Na niewygodnych kamieniach trudno wytrzymać do świtu a już na pewno nie da się zaspać na wschód słońca. Pierwsze oznaki świtania stawiają nas na nogi. Wychodzimy na równinę, zajmujemy najlepsze miejsca w tym słynnym amfiteatrze tatrzańskim i czekamy na spektakl światła. Kiedy pierwsze promienie słońca rozświetlają okryte mgiełką doliny z trudem powstrzymuję się  od owacji na stojąco. 

Wchód słońca, na pierwszym planie Wołoszyński Grzbiet
W końcu czas się spakować, dobrze rozłożony ciężar w plecaku ułatwia przeskakiwanie wokół graniowych turni.  Poranny chłód pozwala z większym spokojem myśleć o skromnym zapasie wody, wódka wyparowała gdzieś przy wczorajszym zachodzie słońca.  Mariusz Zaruski odnalazł w kształcie Wołoszyna podobieństwo do sylwetki wielbłąda i taka jest etymologia dawnych nazw kolejnych szczytów i przełęczy grani. Podziwiając ogrom masywu z Doliny Roztoki lub Świstówki trudno zgodzić się z założycielem TOPRu, dopiero widok jaki prezentuje równinka nad Przełęczą Krzyżne każe oddać honor panu generałowi.  Wydrukowany opis szlaku z przewodnika Chmielowskiego wydaje się prosty i zrozumiały aż do samej Polany pod Wołoszynem, nie zapowiada również większych trudności. Czas sprawdzić to w praktyce. Szczerba między Małym a Wielkim Wołoszynem brana od północy jest dobrą okazją do rozciągnięcia się po niewygodnej nocy. Z Wielkiego Wołoszyna należy schodzić ku północy, nieco dalej na zboczach rysuje się niewyraźna perć. Właściwie większość drogi można przejść bezpiecznie po północnej stronie grani lub samą granią niezależnie od tego czy odnalazło się ślady perci czy nie. Nie można jednak pozwolić sobie na ominięcie poszczególnych szczytów, szczególnie Skrajnego Garbu skąd otwiera się niepowtarzalny widok w głąb dolin Roztoki i Rybiego Potoku. 

Widok z Pośredniego Wołoszyna w głąb dolin.

Przez całą wędrówkę towarzyszą nam liczne kozice, które z pewnością mają tutaj swój obszar lęgowy. Mimo, że nie zawsze trzymamy się perci droga idzie nam dosyć sprawnie i po dwóch godzinach jesteśmy już u podnóża Wierchu nad Zagonnym Żlebem. Stąd do potoku na dnie doliny Roztoki niemal tysiąc metrów w pionie, ach gdyby tak mieć skrzydła i poszybować z szaleńczą prędkością nad stromym, zielonym zboczem – to było by coś. Każda mapa podpowiada aby z tego miejsca obejść szczyt po czym opuścić północną stronę grani i po zejściu kilkudziesięciu metrów w dół na południe trawersować dalsze zbocze nad wylotami potężnych żlebów przez kosodrzewinę aż do granicy lasu i tak dalej do polany. My idziemy jednak dalej przez Wierch do kolejnej przełęczy pod Turnią nad Dziadem - tzw. Przełęcz Karbik. Każda mapa odradza zejścia z tego miejsca wprost na północ znakiem wysokich urwisk nad dnem (równicą) doliny Waksmundzkiej. Przypomina to trochę żleb Drege’a, początkowo łatwe trawiaste zejście staje się coraz bardziej strome aż w końcu obrywa się widowiskowym urwiskiem. Nie jesteśmy samobójcami, w znacznie bliższej dolinie Waksmundzkiej szumi potok z chłodną, dobrze natlenioną wodą a my zamierzamy po prostu tam się znaleźć korzystając z możliwie szybkiego i bezpiecznego zejścia. Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Na początku obniżamy się trawiastym zboczem, potem sypkim żlebem, a  kiedy ten obrywa się stromym progiem trawersujemy do drugiego, coś na kształt rynny korozyjnej  która okazjonalnie na pewno zamienia się w  potok a z czasem pewnie i wodospad. Dzisiaj jednak prowadzi nas dość wygodnie  po wyschniętych skałach w dół aż do urwiska. Jeszcze kilka zachodów, bywa, że trzeba najpierw zrzucić plecak, gdzieś tam spadają kamienie  jednak w końcu dochodzimy do dna doliny, która w tym miejscu przypomina najeżoną głazami łąkę. Potok jest tuż tuż, potok i słodka woda, którą teraz można delektować się nie znając umiaru. Kiedy byliśmy tam dwieście metrów wyżej w ścianie spędziliśmy kilkanaście minut na napełnieniu kilku małych buteleczek z kropla po kropli sączącego się źródła.  Teraz pijemy ją bezwstydnie, a uzupełnianie zapasów nie ma już żadnego sensu. Dolina Waksmundzka niegdyś była częściej uczęszczana przez turystów, prowadziła nią nawet dogodna droga na najwyższy wierzchołek Wołoszyna a wisząca dolinka po drugiej stronie potoku dawała schronienie zbójom i zbiegom. Dzisiaj jest to miejsce gawrowania niedźwiedzi, które jednakże słysząc nasze niewdzięczne głosy zwyczajnie nie chcą na nas patrzeć. Nie mamy również żadnego jedzenia a głód w naszych żołądkach mógłby okazać się groźny dla tych tłustych, wielkich zwierząt. Trochę szkoda ale nie jesteśmy tu proszonymi gośćmi. Najprościej i najwygodniej schodzi się samym strumieniem przeskakując z głazu na głaz. Po drodze tylko jeden imponujący próg na którym zawiesił się kilkunastometrowy wodospad Młyn, który należy obejść po prawej stronie. 
Krok po kroku, głaz po głazie zbliżamy się do czerwonego szlaku zatrzymując się raz po raz przy stanowiskach borówek, w ogóle ta dolina to jeden wielki borówkowy raj. Gdzie się nie obejrzysz tam dorodne borówki, jest pysznie.
Wodospad Młyn w Dolinie Waksmundzkiej

Dojście do szlaku kończy naszą wycieczkę śladami kawałka historii, śladami dawnych turystów i już prawie zapomnianych, zakazanych miejsc na grzbiecie ogromnego Wołoszyńskiego Wielbłąda. Szkoda, że turystów jest aż tylu w porównaniu do rozmiaru Tatr. Szkoda, że takie miejsca muszą być zamknięte gdy aż strach pomyśleć jak setki ludzi dziennie rozdeptuje tą grań i samotną dolinę, gdzie podziałyby się wówczas zwierzęta? Jak zamienić Tatry z powrotem w miejsce cichych wędrówek i śmiałych przejść bez przypadkowości, gwaru i spędu. Bez mody na góry lecz z fascynacji, nie dla samych zdjęć ale dla przeżyć. 

Uczestnicy

4 komentarze:

  1. Świetnie opisane, świetnie zrobione. Dzięki wielkie za ten opis, wiedziałem, że musi być ktoś kto już to zrobił i o tym napisał w czasach współczesnych. Magiczne wspomnienia!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspaniała wycieczka! Zazdroszczę szczerze...Marzy mi się zarówno wypad na grań Wołoszyna, jak i wejście w otchłań doliny. Nie schodziliście dawnym szlakiem z Krzyżnego do dna dolinki,ale może wiecie jak wygląda ów zapomniany szlak??? Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć opisu znajdziesz tutaj ponieważ szlak prowadzi wzdłuż potoku, więcej szczegółów w przewodniku Chmielowskiego z początku XX wieku. Pozdrawiam

      Usuń
    2. Dziękuję za namiary. Przewodnik wnikliwiej przestudiuję. Pozdrawiam!

      Usuń